Polacy są bandą idiotów – biorąc pod uwagę, że od lat we wszelkich sondażach obdarzają samorządy wielkim zaufaniem. Ja samorządom kompletnie nie ufam z banalnego powodu: nad nimi nie mamy, jak obywatele, nawet połowy, ba, ćwierci tej kontroli, jaką mamy nad rządami z Warszawy. Bo nas po prostu nikt nie informuje o złodziejstwach i przekrętach wójtów czy burmistrzów. Media, ten fundament jako tako sprawnej demokracji, w Polsce lokalnej praktycznie nie działają. Za słabe tam są, zbyt wielki procent ich dochodów pochodzi z kieszeni lokalnego samorządu oraz firm, które też na zamówieniach takiego samorządu wiszą. Oczekiwanie, że takie lokalne gazety czy małe radyjka ośmielą się choćby pisnąć w temacie „pan prezydent czy burmistrz kradnie, pije, nadużywa władzy” jest naiwnością. W skali ogólnokrajowej dana gazeta może mieć na tyle dużo czytelników i dochodów z pozarządowych reklam, by móc od czasu do czasu napisać „pijany minister zrobił to a to” czy „córka premiera to aferzystka”. W ramach lokalnych klik i układów – tego typu artykuły mają ogromny problem z ukazaniem się, a jeśli nawet, to się sprawy zręcznie zamiata.
To nie przypadek, że kto raz zostaje prezydentem Gdańska, tego trzeba nożem od fotela odciąć – inaczej nie da rady. Choć to, o czym każdy w kraju wie, oszust z mnóstwem mieszkań, których w zeznaniu majątkowym ani widu ani słychu. I tak jest wszędzie, w każdym samorządzie. Raz zdobytej władzy się nie oddaje. Czy tak wygląda normalna demokracja? Wyobraźmy sobie Polskę, w której jedna ekipa rządzi tak jak Majchrowski, Adamowicz, Szczurek, do pewnego momentu Waltz. Dziesięciolecia. W praktyce pewnie dożywotnio.
W polskim samorządzie demokracja ledwie się tli, mamy jej pozory. Dlatego przyjęcie pomysłu tych cwaniaków, których Dulkiewicz zwołała do Gdańska, czyli zrobienie z Polski kraju rządzonego przez taką sitwę, rozbitego na udzielne księstwa takich niekontrolowanych oligarchów – byłoby większą katastrofą od tej, jaką Polsce Krzywousty zafundował. Może by jakiś czas taka Polska jeszcze przetrwała, ale w dowolnym momencie dowolny sąsiad mógłby sobie zabrać dowolny jej kawałek – i nic byśmy z tym nie mogli zrobić. A już najmniej mogliby zrobić cokolwiek poddani takich nowożytnych feudałów. Bo jak napisałem: w małym, zatęchłym stawie demokracja nie ma szans, ginie, i pełnię rządów sprawuje stado drapieżnych szczupaków.
Polacy są bandą idiotów – biorąc pod uwagę, że od lat we wszelkich sondażach obdarzają samorządy wielkim zaufaniem. Ja samorządom kompletnie nie ufam z banalnego powodu: nad nimi nie mamy, jak obywatele, nawet połowy, ba, ćwierci tej kontroli, jaką mamy nad rządami z Warszawy. Bo nas po prostu nikt nie informuje o złodziejstwach i przekrętach wójtów czy burmistrzów. Media, ten fundament jako tako sprawnej demokracji, w Polsce lokalnej praktycznie nie działają. Za słabe tam są, zbyt wielki procent ich dochodów pochodzi z kieszeni lokalnego samorządu oraz firm, które też na zamówieniach takiego samorządu wiszą. Oczekiwanie, że takie lokalne gazety czy małe radyjka ośmielą się choćby pisnąć w temacie „pan prezydent czy burmistrz kradnie, pije, nadużywa władzy” jest naiwnością. W skali ogólnokrajowej dana gazeta może mieć na tyle dużo czytelników i dochodów z pozarządowych reklam, by móc od czasu do czasu napisać „pijany minister zrobił to a to” czy „córka premiera to aferzystka”. W ramach lokalnych klik i układów – tego typu artykuły mają ogromny problem z ukazaniem się, a jeśli nawet, to się sprawy zręcznie zamiata.
To nie przypadek, że kto raz zostaje prezydentem Gdańska, tego trzeba nożem od fotela odciąć – inaczej nie da rady. Choć to, o czym każdy w kraju wie, oszust z mnóstwem mieszkań, których w zeznaniu majątkowym ani widu ani słychu. I tak jest wszędzie, w każdym samorządzie. Raz zdobytej władzy się nie oddaje. Czy tak wygląda normalna demokracja? Wyobraźmy sobie Polskę, w której jedna ekipa rządzi tak jak Majchrowski, Adamowicz, Szczurek, do pewnego momentu Waltz. Dziesięciolecia. W praktyce pewnie dożywotnio.
W polskim samorządzie demokracja ledwie się tli, mamy jej pozory. Dlatego przyjęcie pomysłu tych cwaniaków, których Dulkiewicz zwołała do Gdańska, czyli zrobienie z Polski kraju rządzonego przez taką sitwę, rozbitego na udzielne księstwa takich niekontrolowanych oligarchów – byłoby większą katastrofą od tej, jaką Polsce Krzywousty zafundował. Może by jakiś czas taka Polska jeszcze przetrwała, ale w dowolnym momencie dowolny sąsiad mógłby sobie zabrać dowolny jej kawałek – i nic byśmy z tym nie mogli zrobić. A już najmniej mogliby zrobić cokolwiek poddani takich nowożytnych feudałów. Bo jak napisałem: w małym, zatęchłym stawie demokracja nie ma szans, ginie, i pełnię rządów sprawuje stado drapieżnych szczupaków.